Jakiś czas temu sprawdzając co nowego piszczy w polskich sklepach z azjatyckimi dobrociami, w oczy rzuciły mi się całkiem interesujące cukiereczki. Jako ustomaniaczka nie mogłam "przejść" obok nich obojętnie, więc przy najbliższej okazji (czyli dość szybko) zamówiłam wszystkie dostępne odcienie, tym bardziej, że w zestawie wychodziły taniej. Mowa oczywiście o najświeższych tintach od Skin79, na które do tej pory sama nie wiem dlaczego, napaliłam się niesamowicie. Szczerze obecnie nie jestem jakąś ogromną fanką tego typu produktów, ale czasem jednak po coś takiego sięgnę i jestem zadowolona z efektu. Swego czasu byłam bardzo wkręcona w gradientowy wygląd ust, co zaowocowało TYM postem, który jest stary jak świat, ale może coś tam z niego wyniesiecie :D. Do rzeczy!
Design kartoników okazał się jakże minimalistyczny, ale moim zdaniem schludny i na swój sposób elegancki. Tak zwany basic chyba nigdy nie wyjdzie z mody. I bardzo się z tego cieszę.
Podstawowe, bodaj plastikowe opakowanie również raduje moje oczy. Ładnie się prezentuje i jest malutkie, więc nie powinny zaistnieć żadne problemy jeśli chodzi o schowanie buteleczki gdziekolwiek.
Gdy czyniłam zakupy, na stronie Skin79 były dostępne całe trzy, chyba najbardziej popularne i uniwersalne tintowe odcienie: czerwień Red Shot, fuksja Berry Pop, pomarańcz Orange Tok. Wszystkie fenomenalnie napigmentowane, o soczystej, wyrazistej barwie - jak na tinty przystało.
Red Shot
Berry Pop
Orange Tok
Wyżej macie świeżo nałożoną próbkę mocy Color Capture. Petarda, nie uważacie? Na ustach dają tak samo intensywny kolor (oczywiście wszystko zależy od ilości nałożonych warstw oraz od sposobu aplikacji), także trzeba naprawdę uważać, żeby nie zapaćkać sobie skóry wokoło. Zresztą, niżej macie dowód dlaczego. Swatche starłam (a raczej starałam się zetrzeć) może dosłownie po maksymalnie 5 minutach od zrobienia ich. Pisząc te recenzję, nadal mam trzy fantazyjne pasy na nadgarstku :P.
Jeśli wielbicie tinty to śmiało sięgnijcie po te, a z pewnością nie będziecie zawiedzione. Wżerają się w skórę na długi czas, przy tym nie zaobserwowałam żadnego wysuszenia ust, niestraszne im posiłki czy inne inwazyjne czynniki zewnętrzne. Dopiero jakiś tłusty płyn dwufazowy aspiruje do próby usunięcia ich z waszych warg. Są praktycznie bezzapachowe, genialnie się z nimi pracuje oraz nie wydacie na nie fortuny (obecnie cena wynosi 19,90zł za sztukę - są na promocji - o pojemności 9,5g). Czegóż chcieć więcej? Myślę, że wszystkie wasze tintowe zachcianki zostaną spełnione.
Niestety chwilowo na stronie znajduje się tylko odcień Red Shot KLIK, ale miejmy nadzieję, że pełna gama kolorystyczna powróci niebawem, bo biorąc pod uwagę fakt, jak błyskawicznie się wyprzedały, to jest na nie spore parcie.
Sięgacie po tinty czy wolicie innego typu pomadki? :D
Miłego,
Yuki ♥
Kolorki nie moje, ale działanie całkiem całkiem :D
OdpowiedzUsuńTinty z reguły są dość intensywne, dlatego nadają się genialne do takiego wakacyjnego minimalistycznego makijażu <3. Ale faktycznie mogli by zrobić coś bardziej zgaszonego :D.
UsuńPięknie się prezentują! Tinty fajna sprawa na wyjazdy, kiedy coś chcesz mieć na ustach i nie myśleć o wiecznym poprawianiu w upały. Wpisuję na listę!
OdpowiedzUsuńDokładnie! :) Aplikujesz i w ogóle zapominasz, że masz coś na ustach.
Usuń